szczęście to stan umysłu...


efekt jo-jo nie istnieje (wycinek z życia kobiety wiecznie się odchudzającej)

Pamiętam, że jak pierwszy raz usłyszałam o zjawisku efektu jo-jo to przyjęłam to bez żadnych zastrzeżeń. A potem, gdy zaczęłam się temu przyglądać bliżej, to stwierdziłam z pewnym zdziwieniem, że nie ma żadnego efektu jo-jo.
Już tłumaczę o co chodzi. Ktoś powiedzmy jada 4000 kalorii dziennie i przez lata nazbierał sporo dodatkowych kilogramów. Co więc robi? Oczywiście szuka odpowiedniej diety, żeby schudnąć. I znajduje ją całkiem szybko. Potem się mobilizuje powoli. Albo całkiem szybko, gdy się okazuje, że z zeszłorocznego stroju plażowego sadełko wylewa się tu i ówdzie, a urlop tuż tuż. Takim kopem mobilizacyjnym może być też impreza, na której nagle odkrywamy, że sukienka jakoś inaczej leży, a zamek na plecach ledwo się dopiął. Mniejsza zresztą o powody – motywacja sprawia, że nadchodzi ten ważny dzień i podejmujemy najlepszą ze wszystkich dietę cud, która obiecuje zrobić z nas modelki w kilka dni. Godzina zero wybiła, no i zaczynamy katować się niesmacznymi niskokalorycznymi posiłkami dzień po dniu. Z rozmarzeniem myślimy o wielkim schabowym z…, ale już po chwili wizja szczupłej laski, którą zamierzamy być odgania szybko te podstępne myśli. Nie dajemy się skusić nawet na to maleńkie ciasteczko, którym częstuje nas usłużna koleżanka (a niech jej idzie w biodra a nie mi, kusicielka jedna).
No i tak walcząc z pokusami, dzień po dniu, z niecierpliwością odliczamy godziny do zakończenia tej gehenny. Aż wreszcie jest! Hurra! Nadszedł upragniony dzień zakończenia diety cud. No i ważymy się. Oczywiście ważyliśmy się przez cały czas trwania diety, próbowaliśmy nawet ważyć się kilka razy dziennie, ale gdy okazywało się, to nic nie pomaga, zaprzestaliśmy tego procederu. No, ale teraz, w ostatnim dniu po zakończeniu diety, następuje to najważniejsze ważenie.
No i jest. Jest upragniony spadek wagi! Telefon w ruch, obdzwaniamy wszystkie przyjaciółki ze wspaniałą nowiną – schudliśmy 5kg!!! Przyjaciółki w tym momencie żółć zalewa z zazdrości i reagują na dwa sposoby. Albo na następny dzień rozpoczynają tą samą, jedynie słuszną dietę cud, albo wpadają w depresję.
No więc gdy już przekazaliśmy tą wspaniałą nowinę wszystkim co chcieli o tym słuchać i tym co nie chcieli, to przecież musimy teraz uczcić tak wielki wyczyn, jakżeby inaczej. Co sobie dobrego zafundujemy? A może by tak umówić się z kumpelami na podwójną pizzę, niech zobaczą jaki teraz mamy luzik w spódnicy? A jutro zrobimy sobie kotlecika z ziemniaczkami. A do tego, żeby nie było, że się źle odżywiamy, to zrobimy sobie jakąś suróweczkę. A potem może naleśniczki z owocami pięknie ozdobione bitą śmietaną? Albo… zresztą zobaczymy co nam fantazja podsunie. A na deser oczywiście torcik czekoladowy. W końcu coś nam się od życia należy, no nie? Zwłaszcza po takim poświęceniu. No i tak dzień po dniu. Tu fryteczki, tam hamburgerek (był przecież całkiem malutki), potem drożdżóweczka po drodze na przystanek, a w domu porządny obiad (no bo przecież trzeba zjeść coś konkretnego).

No i mija tydzień albo dwa, a tu coś ten luzik w spódnicy nagle jakby zniknął. Z pewnym niepokojem i podejrzeniem o najgorsze, ważymy się. O jasna cholera, o żesz ty, przybyło 7kg!!! Toż to więcej niż ważyliśmy przed rozpoczęciem diety! Do kitu taka dieta! Natychmiast dzwonimy do swojej najbliższej przyjaciółki i żalimy się, że ta dieta cud powoduje efekt jo-jo i że w ogóle jest beznadziejna. Przyjaciółka przytakuje ze współczuciem, po czym informuje o zaistniałej sytuacji resztę towarzystwa. Te koleżanki, które zdążyły już rozpocząć tą dietę – zarzucają ją, a te które wpadły w depresję – nagle im się poprawia. I tak oto kończy się historia odchudzania. To znaczy nie odchudzania w ogóle, tylko tego jednego podejścia. Po pewnym czasie znowu odkrywamy kolejną dietę cud i cała historia powtarza się od początku. Ot i cały sekret efektu jo-jo.

A teraz w skrócie, łopatologicznie.
Kobieto, jeśli całymi latami jadasz 5000 kalorii dziennie, to nic dziwnego, że masz nadwagę. A jeśli zmieniasz dietę na 1000 kalorii dziennie, to oczywiście, że chudniesz i żadna dieta, taka czy inna nie ma tu znaczenia. A gdy z powrotem wracasz do 5000 kalorii dziennie to uważasz, że waga ma pozostać jak przy 1000 kalorii? No zastanów się.

I jeszcze jedno moje spostrzeżenie, na temat przemiany materii. Kiedyś, zresztą niejeden raz, słyszałam jak osoba z nadwagą mówiła, że ona niewiele je tylko ma słabą przemianę materii. Uwierzyłam, bo dlaczego miałabym nie wierzyć. I tak się akurat złożyło, że pewnego razu ta osoba przy mnie zjadła taką wielką bułę z wędliną, że ja bym ją miała na parę dni. A gdy już ją zjadła, to powiedziała, że tylko sobie rozdrażniła żołądek! No i wszystko stało się dla mnie jasne. Grubi ludzie najczęściej są grubi dlatego, że dużo jedzą i tyle. I dla nich faktycznie istnieje dieta cud, pewna i bez efektu jo-jo. Nazywa się MŻ (mniej żreć). Może to nie jest zbyt ładne określenie, ale w większości przypadków bardzo trafione.

Moje drogie panie, które wypróbowałyście już wszelkie możliwe diety cud - lepszy efekt daje np. ograniczenie cukru o jedną łyżeczkę dziennie (na stałe) niż katowanie się jakąkolwiek dietą cud, po której wraca się do starych nawyków żywieniowych i do poprzedniej wagi.

PS

Nie chciałam nikogo urazić, wiem, że są różne sytuacje i to co napisałam nie wszystkich puszystych dotyczy. Wiem też, że nadwaga często ma podłoże psychiczne i tam należy szukać przyczyny. Jednak nie zawadzi zwrócić uwagi na ten konkretny aspekt sprawy, o którym tutaj piszę.
A o tym jak sama podjęłam próbę zrzucenia 5kg i jakie miałam efekty - w kolejnym wpisie.