szczęście to stan umysłu...


część 8

Wchodzę do jego gabinetu na umówioną wizytę, a facet od progu do mnie, że wirus zaatakował mu komputer i zrobił takie spustoszenia, że stracił wszystkie dane dotyczące pacjentów. Nie ma sprawy, myślę sobie, mi to zupełnie nie przeszkadza. No więc zrobił kolejne badanie, nie mogąc porównywać z wcześniejszymi wynikami. A tak się złożyło, że nie pamiętał o moim gronkowcu wykrytym wcześniej. Za to ja pamiętałam wszystko doskonale! No i okazało się, że po gronkowcu nie ma najmniejszego śladu, a dodatkowo niektóre inne miejsca chorobowe uległy poprawie np. poprawił mi się stan krwi (ilość czerwonych ciałek). Ale to mnie nawet nie zdziwiło, bo przekonałam się już wcześniej o tym, że skład krwi jest związany z tym ile radości jest w życiu danej osoby.

Facet coś jeszcze do mnie mówił, coś mi tam zalecał (bo przecież nigdy nie jest idealnie) ale ja już go w ogóle nie słuchałam. Byłam cała szczęśliwa i dumna z tego, że udało mi się samodzielnie dokonać takiego wyleczenia i to w tak krótkim czasie. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro mogłam wyleczyć się z tego gronkowca, to mogę ze wszystkiego. A do tego gabinetu nigdy więcej nie poszłam.

 PODSUMOWANIE 

Od wielu lat nie chodzę do lekarzy (no, może oprócz dentysty), nie robię żadnych badań, chyba że są niekonwencjonalne tak jak w tym przypadku było. Cokolwiek mi dolega zajmuję się tym sama, a było tego sporo. I to zupełny zbieg okoliczności, że akurat w tamtym czasie dowiedziałam się o takim sposobie diagnozowania, który mnie na tyle zainteresował, że tam poszłam. I te trzy wizyty akurat tak się ułożyły czasowo, żeby mi pokazać za pierwszym razem, że wszystko jest w porządku, za drugim razem, żeby rozpoznać w żołądku tego pasażera na gapę, a za trzecim razem, żeby potwierdzić moje wyleczenie, o czym już byłam wewnętrznie przekonana.

Gdyby nie te zbiegi okoliczności, które spowodowały takie diagnozowanie nie wiedziałabym co mi konkretnie dolega. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że wyleczyłabym się również bez tej informacji, ale mogłoby to trwać dłużej zanim wypracowałabym odpowiednią metodę działania. No i wtedy nie pisałabym o tym przypadku tutaj. Kolejny zbieg okoliczności, to to że w Internecie trafiłam akurat na takie dramatyczne przypadki gronkowca, które zakończyły się śmiercią pacjenta (dziś wiem już, że wielu ludzi żyje całymi z latami z tą bakterią). To mnie tak przestraszyło, że moja motywacja była rzeczywiście ekstremalna.

I jeszcze ta niezwykła utrata danych przez tego faceta. Gdyby nie ten wirus w jego komputerze, to myślałby on, że wyleczył mnie z gronkowca swoimi lekami i zostałby wprowadzony w błąd. A tak nie miał w ogóle bladego pojęcia w jakim dramacie uczestniczy i że coś tu się dzieje ważniejszego niż jego leczenie.

Ta diagnoza miała jeszcze tę konsekwencję, że znając nazwę tej bakterii wspomniałam kiedyś publicznie o tym wyleczeniu, przez co zgłosiły się do mnie inne osoby z tym samym problemem. I to z kolei miało swoje dalsze konsekwencje (przede wszystkim była to ważna lekcja dla mnie).

Ten cały ciąg zbiegów okoliczności pokazuje jak różne sytuacje w życiu są niezbędne, aby coś dobrego mogło się zdarzyć w przyszłości. Jak wszystko ma swój sens chociaż najczęściej w danym momencie go nie widzimy.

 Opowiedziałam tę historię po to, aby pokazać jak niesamowite możliwości ma umysł człowieka i jakim potężnym narzędziem dysponuje każdy z nas. Nie jest to forma instrukcji choćby dlatego, że za każdym razem moje leczenie wygląda trochę inaczej, a ten przypadek wcale nie był typowy (co nie zmienia faktu, że taki sposób postępowania można zastosować zawsze). Ale żeby mieć jakieś rozeznanie w praktyce, którą stosuję, to trzeba by poznać co najmniej z dziesięć różnych wyleczonych przypadków (i nie wyleczonych też). A to dlatego, że ta historia pokazuje tylko niewielki wycinek tych działań, które podejmuję w kierunku leczenia. Do każdego przypadku podchodzę indywidualnie i indywidualne jest też leczenie (np. w żadnym innym przypadku nie stosowałam takiej przemowy jak tutaj, w żadnym innym przypadku nie miałam takiej motywacji jak tutaj, ani tyle nie śpiewałam). W innych sytuacjach stosowałam sposoby, których tu nie wykorzystałam w ogóle. Jest to historia poglądowa, a wybrałam ją dlatego, że te sposoby, które wtedy zastosowałam mają wszechstronne działanie, mogą być zastosowane w każdym jednym przypadku chorobowym. Co więcej, tego typu postawa może uzdrowić nie tylko choroby ciała, ale też różne inne problemy w życiu człowieka (np. relacje z ludźmi, a zwłaszcza relację z samym sobą).

 Jeśli więc ta historia skłoni kogoś do przemyśleń i podjęcia działań w kierunku pozytywnego myślenia i samouzdrawiania to uznam, że spełniła swoje zadanie.

 A co zrobiłabym dzisiaj w podobnej sytuacji?

Byłoby o tyle łatwiej, że moje myślenie jest teraz zdecydowanie bardziej pozytywne. No i znam wiele innych wspomagających metod, które od tamtego czasu sprawdziły mi się wiele razy. Ale i tak główny nacisk położyłabym na sposób myślenia i na tym bym się skupiła. Przede wszystkim praktykowałabym wdzięczność za wszystko co tylko by mi przyszło do głowy. Już wiele razy przekonałam się w jak cudowny sposób wdzięczność potrafi zmienić nawet najgorszy stan wewnętrzny. A jeżeli się naprawdę chce, to nawet w najgorszej sytuacji znajdzie się coś za co można być wdzięcznym.

Dodatkowo powiększyłabym ilość czasu poświęcanego na medytację, jogę, refleksoterapię, zweryfikowałabym sposób odżywiania. No i cały czas kontrolowałabym to jak się czuję. To byłaby dla mnie najważniejsza wskazówka, bo wiem, że każdy stan psychiczny, wcześniej czy później objawi się w realu. A im większa przy tym emocja tym wcześniej się to podzieje, bo takie jest niezmienne prawo natury.